Mamy zaszczyt przedstawić nasz pierwszy szablon na WrapBootstrap.

Z opisu:

ZUPA to prosty, lekki, minimalistyczny szablon. Czysty i nieprzeładowany projekt, który pozwala na efektowną ekspozycję fotografii oraz treści. Jego siła to subtelność i uniwersalność, a także lekkość i czystość kodu. ZUPA to doskonała baza dla witryny restauracji, lecz przez swoją prostotę sprawdzi się w niemal każdej branży i z łatwością dopasuje do Twoich potrzeb.

Szablon do obejrzenia (i kupienia) tutaj: https://wrapbootstrap.com/theme/zupa-restaurant-website-template-WB07162C4

Pierwsza porcja minimalistycznych plakatów polskich filmów, enjoy!

Popiół i diament, minimalistyczny plakat. Read more…

Ładny kwiatek dla łandej Pani :)

Gif popełniła N, z pozdrowieniami dla wszystkich Pań!

logo Aero2Trudny do uzyskania, wolny, nie na zawsze, ale darmowy internet i to w dodatku mobilny. Gdzie? Wszędzie! No prawie, bo w jego zasięgu znajduje się w chwili obecnej 54,1% obszaru naszego kraju, zamieszkiwanego przez 75,9% polaków. Ale pomału, bo jak powszechnie wiadomo nie ma nic za darmo i jest to raczej prawda niezaprzeczalna, skoro więc jedni mają internet za darmo, to ktoś musi za to płacić. W przypadku darmowego internetu oferowanego przez firmę Aero2 bo o tym mowa, płacą nam za niego abonenci Cyfrowego Polsatu. Dzieje się tak dlatego, że wśród warunków przetargu na pewną częstotliwość, był właśnie zapis o udostępnieniu części pasma na powszechny darmowy internet. Tak więc Zygmunt Solorz nie rozdaje darmowego internetu dlatego, że jest filantropem, ale dlatego, że zmuszają go tego warunki przetargu. I dobrze, stratny nie będzie, zwłaszcza jeśli jego spółka dalej będzie rozdawać ten internet w tak zagmatwany sposób w jaki robi to do tej pory. Wyobraź sobie bowiem, że do niedawna, odbiór karty możliwy był jedynie osobiście w biurze firmy w Warszawie (sic!), na szczęście Urząd Ochrony Konsumenta wreszcie do czegoś się przydał i w tej chwili można otrzymać kartę z dostawą do domu, choć jej odbiór w Warszawie nadal jest najprostszym rozwiązaniem – i to nawet jeśli mieszkamy 500 km od niej.

Mapa zasięgu darmowego internetu Aero2
Mapa zasięgu darmowego internetu Aero2

 

Jak uzyskać dostęp do darmowego internetu?

 

Instrukcja nr I (jeśli mieszkasz w Warszawie, lub będziesz w niej w ciągu najbliższych 3 miesięcy):

  1. Udaj się do jednego z trzech punktów dystrybucji (ul. Dzielna 58, Centrum Handlowe Wola Park, ul. Górczewska 124 lub Centrum Handlowe Bemowo, ul. Powstańców Śląskich 126)
  2. Wypełnij na miejscu wniosek, wpłać depozyt w wysokości 20 zł
  3. Ciesz się darmowym internetem

Instrukcja nr II (dla pozostałych):

  1. Wpłać pieniądze za kartę oraz przesyłkę (dwa różne konta!), razem 27 zł
  2. Wypełnij wniosek on-line
  3. Wydrukuj wypełniony wniosek
  4. Dołącz ksero dowodu osobistego, oraz potwierdzeń wpłaty (dobrze, że nie muszą być poświadczone notarialnie) i wyślij na wskazany adres
  5. Uzbrój się w cierpliwość, bo na kartę czeka się nawet kilka miesięcy

Szczegóły znajdują się na stronie Aeoro2: http://aero2.pl/bdi-2.html

A co zrobić jak już otrzymamy swoją upragnioną kartę dającą dostęp do darmowego internetu? Jeśli chcemy korzystać z niego na komputerze stacjonarnym lub laptopie, musimy się jeszcze zaopatrzyć w modem 3G (koszt około 100zł). Z internetu możemy także korzystać w dowolnym telefonie, smartphonie i większości tabletów (karta, którą otrzymamy to zwykła karta SIM). Warto na koniec wypomnieć o ograniczeniach, bo mogą być dość uciążliwe. Główną wadą tego internetu jest szybkość, która co tu dużo mówić, na dzisiejsze standardy wydaje się być wręcz śmieszna – jest to zaledwie 256 kb/s, a od maja 2012 wzrośnie do 512 kb/s. Kolejnym ograniczeniem jest długość połączenia z internetem, która może wynieść maksymalnie 1 godzinę (po tym czasie zostaniemy rozłączeni i musimy połączyć się jeszcze raz). Darmowy internet będzie dostępny do 21 grudnia 2014 – kiedy to ostatecznie zostanie wyłączony. Pozostaje mieć nadzieję, że do tego czasu internet komercyjny stanieje na tyle, że oferta Aeoro2 będzie wzbudzać jedynie uśmiech, jednak jak na razie wydaje się to być fajną alternatywą i rozwiązaniem w podróży, bo w domu pozostanę jednak przy kablu.

„Ooooo! Cherryyy Cokeeeee!”- krzyknął mój współlokator sięgając po butelkę w znanym zarówno tu (czyt. w Niemczech) jak i w Polsce dyskoncie. Mój szybki rzut oka na butelkę – o dziwnej pojemności 1,25 litra – ukrócił znacznie jego zapał: „To podróba.”- zawyrokowałam. Prymitywny wygląd etykiety nie pozostawiał wątpliwości, że jest to firmowy produkt owego dyskontu. Do tego w czeluściach pamięci mam (jak pewnie większość czytających ten tekst) charakterystyczną etykietę Cherry Coke, nieprzerwanie od 1996 roku (w Polsce) znakującą ten wiśniowy napój:

 

grafika ze strony: http://www.opinie.senior.pl/

 

Jednocześnie cola ta była Coca-Colą- a ta nazwa ta bez powodu na etykiecie nie występuje- czyli oryginalną colą, choć o nazwie Coca-Cola Cherry, czyli nie Cherry Coke, z resztą zobaczcie sami to dziwadło:

Mimo wszystko butelka została zakupiona, a nasze wątpliwości miał rozstrzygnąć niezawisły arbiter- stary dobry wujek Google. I cóż- przykra sprawa- okazało się, że sąsiedzi zza Odry mają po prostu taką brzydką Cherry Coke…tfu! Coca-Colę Cherry i na dodatek podobnie potraktowali etykietę doskonałego napoju o nazwie Vanilla Coke, mianując ją jednocześnie: Coca-Cola Vanilla…

grafika ze strony: coca-cola.de

 

Zbyt proste to i dosłowne, widać tu chęć usilnego zastosowania jednego graficznego klucza do wszystkich smaków Coca-Coli.

Wolałam poprzednie opakowania Vanilla Coke (której niestety u nas, w Polsce, nie ma) i szczególnie Cherry Coke, które – jak dla mnie – jest kultowe, doskonale wpisujące się w estetykę lat 90, podkreślające nie tyle nowoczesność, co inność produktu (pamiętam że przyciągał mnie i dziwił jednocześnie jej charakter, a posiadanie takiej puszki budziło respekt w podstawówce:).

Oby spece od rebrandingu nie trzasnęli nam takiego babola (np. przy wprowadzeniu waniliowego smaku coli), resetując piętnastoletnią tradycję doskonałej grafiki, za którą idzie równie doskonały smak.

Tu dla orientacji, tak do niedawna wyglądała Vanilla Coke:

Lepiej prawda? 🙁

Spot reklamujący festiwal. Bez nachalnej animacji czy dźwięków, bez efekciarstwa, za to przewrotnie, z pomysłem, ciepłym humorem. Rewelacja!

N skąd ty bierzesz te filmiki?

Polecam waszej uwadze! Przetłumaczone przez googlowego translatora, zdaje się że dość trafnie.

http://byturen.com/

Naszła mnie dzisiaj olbrzymia ochota na jaja na miękko. Jak to bywa w takich sytuacjach, zagotowałem w garnku wodę wrzuciłem jaja i rozejrzałem się za czymś co może wskazać mi w miarę precyzyjnie upływające 3 magiczne minuty do jajka idealnego. Niestety nie odziedziczyłem po PRL cudownego w swej prostocie przekręcanego minutnika, który co niedziela odliczał czas do otwarcia piekarnika i na którego dźwięk niczym psy Pawłowa cała rodzina gremialnie ze śliną cieknącą po brodach udawała się na wyżerkę do kuchni.

Cóż, od czego jest jednak internet, znaleźć tu można wszystko – tak więc szybki sus do komputera, wpisujemy minutnik online i pupa! Pierwsze wyniki to jakieś lipne stopery rodem z internetu jaki zwykliśmy oglądać na 14 calowych monitorach u schyłku ubiegłego wieku. Cenne sekundy uciekały, zadowoliłem się więc jakimś pośrednim rozwiązaniem problemu, bo być może gdzieś tam w czeluściach internetu (czyt. w drugiej dziesiątce wyników) jest jakiś e-minutnik lub wielofunkcyjny minutnik 2.0 – ja go jednak nie znalazłem.

Po śniadaniu (jajka były trochę za twarde) postanowiłem wybawić świat raz na zawsze od tego problemu i w pół godziny spłodziłem taki oto minutnik online:

:

minut


Nie jest to może cud inżynierii, może nie działa na wszystkich przeglądarkach (zgłaszać!), ale spełnia swoje zadanie. Minutnik ma ograniczenie do 1h – ale chyba nic więcej się nie piecze, ani gotuje? Nawet jeśli, to jest to już taki level pro, że warto zainwestować w coś poważniejszego i przy okazji przyozdobić swoją kuchnię wprowadzając w zachwyt i zakłopotanie gości – ja tam kolejne jajka będę miał idealne. Smacznego!

Od jakiegoś czasu dostęp do wszelkiego rodzaju multimediów w naszym pięknym mieszkaniu dostarcza (za dużo powiedziane) gdyńska spółka o wdzięcznej nazwie nomen omen Multimedia. Firma ta zdążyła już nas przyzwyczaić do wszelkiego rodzaju przerw technicznych, głuchych telefonów, zwalniającego internetu, nachalnych teleoperatorów, bezmyślnych ulotek oferujących co miesiąc usługi, które mamy już wykupione i tym podobnych atrakcji, które są chyba standardem w komunikacji pomiędzy klientem, a każdą szanującą się firmą. Chcąc pazernie oszczędzić złotówkę miesięcznie, listonoszowi zbędnego dźwigania, lasom tropikalnym liści kiści, a nam czytania kolejnych bzdurnych ulotek na błyszczącym papierze, postanowiliśmy skorzystać z usługi o nazwie eFaktura i zrezygnować z rachunków dostarczanych tradycyjną pocztą. Mogłoby się zdawać, że coś mającego na początku nazwy „e” jest albo konserwantem, albo – jak  w przypadku eFaktury – powinno przyjść na adres e-mail, nic jednak bardziej mylnego! Na e-mail owszem co miesiąc przychodzi… ten sam link do zalogowania się w eBOK (swoją drogą, kto wymyśla te bzdurne nazwy na „e”, zupełnie jakby przez internet można było skorzystać z innego BOK niż jak rozumiem elektronicznego). Trudno pomyślałem, pewnie względy bezpieczeństwa, co szybko potwierdziłem tekstem znalezionym na rzeczonej stronie eboku:

Bezpieczeństwo
Dane o fakturze są przechowywane w bezpiecznym archiwum w postaci zaszyfrowanego pliku a ich udostępnianie odbywa się poprzez nawiązanie połączenia szyfrowanego (adres strony zaczyna się od https).

Szkoda, że nie wpadli na to w moim banku i co miesiąc wysyłają mi na e-mail wyciąg z karty kredytowej – amatorzy. Chcąc więc sprawdzić ile wydzwoniliśmy w poprzednim miesiącu oraz czy cena za wciśnięty w promocji pakiet HBO na pewno zgadza się z tym co usłyszeliśmy od Pana w BOKu (nie takiego e, tylko zwykłego – w bloku), chcąc czy nie musiałem się zalogować. Rzecz z pozoru banalna, zwłaszcza dla webmastera, web dewelopera i programisty w jednym, sama forma do logowana także niczym nie zaskakuje:

Schody zaczynają się jednak po wciśnięciu magicznego „Zaloguj”, pojawia się nam bowiem taki ekran:

Pozornie znowu nic wielkiego, po prostu system chce bym zmienił domyślne hasło na jakieś własne (ach to bezpieczeństwo), wymyśliłem więc nowe hasło, które musiało zwierać: małe, wielkie litery oraz cyfry i znaki specjalne (sic!) kliknąłem sakramentalne „Akceptuję” i po chwili zobaczyłem ekran logowania widoczny na pierwszym obrazku. Troszkę mnie zdziwiło, że system mnie wylogował po zmianie hasła, ale ostatecznie nie robi się tego codziennie, więc trudno. Wklepałem numer klienta oraz hasło po raz kolejny i moim oczom pojawił się znajomy ekran:

WTF?! Może się poprzednio pomyliłem i kliknąłem coś nie tak? Może jakiś dziwny błąd? Wklepałem raz jeszcze uważnie wymyślne hasło i po raz kolejny zaakceptowałem zmiany, po czym jak łatwo się domyśleć trafiłem na stronę logowania, gdzie po wpisaniu numeru klienta i hasła wróciłem niepostrzeżenie na stronę zmiany hasła. Hmm, chcą mnie podejść – rozejrzałem się więc tym razem dokładnie po stronie i w górnym rogu dojrzałem przejdź do eBOK – aha, tacy spryciarze – dostęp tylko dla spostrzegawczych, szybki klik w link i… wracam na stronę logowania! Spróbowałem jeszcze kilka razy, zmieniłem hasło, wyczyściłem ciasteczka w przeglądarce i nic – zawsze lądowałem na ekranie zmiany hasła.

W ostatecznym akcie desperacji, przed poniżającym i w końcu nie darmowym telefonem na infolinię, spróbowałem ostatniej możliwej opcji, czyli rezygnuję – i nagle tadam, sezamie otwórz się, po dwudziestokrotnym wklepywaniu hasła i piętnastu minutach bliżej śmierci – udało się – mogę zobaczyć rachunek! Oczywiście kurna, kwota się nie zgadzała, jednak tego się spodziewałem w przeciwieństwie do geniuszu specjalistów z Multimedii. Bardzo mnie wzruszył fakt, że zostałem wybrany do eksperymentu o epokowym znaczeniu – czyli próby zastąpienia słowa „dalej” przez „rezygnuje”, nie na tyle jednak by nie zauważyć jeszcze jednej interesującej informacji na stronie eBOKu:

Pamiętaj, że w każdym momencie możesz w łatwy sposób wrócić do otrzymywania faktur drogą papierową.

Cóż za cudowne memento, będę pamiętał, tylko szkoda listonosza i lasów tropikalnych. No i tej cholernej złotówki.

Wyszukiwanie głosowe w Google, nie jest niczym nowym – tą funkcję znają już bardzo dobrze użytkownicy telefonów z androidem. Od pewnego jednak czasu, każdy zainteresowany może przetestować jej działanie na swoim komputerze – pod warunkiem, że posiada na nim zainstalowaną najnowszą wersję przeglądarki chrome. Wyszukiwanie głosem, działa w tej chwili tylko na stronie Google.com i jest w fazie testów, jednak doskonale radzi sobie z językiem polskim. Aby rozpaczać wyszukiwanie głosowe wystarczy kliknąć ikonkę mikrofonu i zacząć mówić, po chwili pojawi się lista podpowiedzi znana ze standardowej wersji.

 

 

Poniżej oficjalne wideo prezentujące możliwości nowej usługi:

Na razie nie wiadomo kiedy i czy w ogóle usługa będzie oficjalnie dostępna dla innych wersji językowych, oraz pozostałych przeglądarek takich jak Firefox.